MASŁOWSZCZYZNA
Znany pisarz i felietonista Jerzy Pilch wygłosił kilkanaście miesięcy temu intrygujące zdanie: "Pokolenie Masłowskiej to pokolenie stracone, ale to pokolenie wydało właśnie Masłowską i to ona je uratuje". Co wszyscy reprezentanci tego pokolenia wiedzieć powinni, Dorota Masłowska to autorka bestsellerowej powieści "dresiarskiej" Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną . Książka została napisana w trakcie przygotowań 19-letniej pisarki do matury, po czym lotem błyskawicy wypromowana przez wydawcę, a zarazem wpływowego krytyka: Pawła Dunina-Wąsowicza. Gdy na temat "wielkości" Masłowskiej wypowiedziało się kilku pisarzy z kręgu "Gazety Wyborczej" - Marcin Świetlicki, Tomasz Jastrun i wspomniany Pilch - sprawa została przesądzona: literatura młodego pokolenia jest "uratowana"... Pytanie: w jaki sposób?
"Fenomen" Masłowskiej opiera się na bardzo prostych zasadach. Zbuntowana nastolatka, budująca swój język literacki na wulgaryzmach i subkulturowym żargonie, opowiada marną historyjkę o ubóstwie oraz miałkości współczesnej kultury, bezideowości swojej generacji, braku szans, "macdonaldyzacji" życia i tysiącu problemów, poruszonych zresztą dużo wcześniej w zachodniej literaturze. Ten chaotyczny, nastoletni lament rozreklamowany został w polskiej prasie jako coś w polskiej literaturze tak nowego i świeżego, że "warto było żyć 40 lat, aby coś tak interesującego przeczytać" - jak ogłosił wszem i wobec Świetlicki. "Serialnie, ci się wydaje, że ja jestem taki ot, wiesz, dwie ręce, dwie nogi, dżordż zmienia biegi, ci się zdaje, że mogłabyś mnie przerobić na grę komputerową. Trzy ciosy na krzyż, z kopa, z płata i podpalanie dżinsów, szukasz po mieście fety, bo kończy ci się poziom energii, a do następnego levelu musisz przelecieć jeszcze dwie panny i zabić cztery bezpańskie psy" - oto próbka "mistrzowskiego" stylu pisarki.
Ciekawe, że tak zwane "pokolenie Masłowskiej" pisze w gruncie rzeczy bardzo podobnie (co cytowaną wypowiedź Pilcha o zbawczej roli autorki stawia w ciekawym świetle). Inni przedstawiciele literatury młodego pokolenia także usilnie dążą do wzbudzania kontrowersji, również chcą szokować i łamać konwencje. Chcą za wszelką cenę być oryginalni, ale, niestety, "oryginalność" ta przejawia się jedynie w deklarowanym nonkorformiźmie. Ala jest "oryginalna", choć pisze jak Janek; Janek jest "niezależny", ale pisze tak, by spodobało się w "Wyborczej", a z kolei "Wyborcza" promuje "odkrywczość", która polega na naśladowaniu jakiegoś Johna czy innego modnego aktualnie Francois... Nie trzeba chyba tłumaczyć, że takie "w koło Macieju" nigdy nie pozwoli współczesnej młodej literaturze zaistnieć w dziejach ludzkiej twórczości, lecz odwrotnie - skaże ją na tak okrutną dla żądnych rozgłosu niepamięć.
Niegdyś literatura miała rozbudzać duszę i intelekt, budzić w człowieku boskość, słowami wynosić go ponad materialność, śmiertelność, przypominać o jego twórczej roli i miejscu w świecie, o jego szczególnej pozycji i godności. Literaturze stawiano wysokie wymagania, dzięki czemu mieliśmy Dostojewkiego, Szekspira, Dantego i Goethego. Odbiorca dzieł dawnych mistrzów - niezależnie od swojego wykształcenia czy przygotowania - miał inne oczekiwania niż dzisiejszy czytelnik, który nie sięga po współczesną literaturę w poszukiwaniu wartości estetycznych czy ideowych, bo zbyt rzadko można znaleźć w niej c o k o l w i e k . Nieliczni młodzi pisarze, którzy żyją d l a pisania (a nie z pisania) nie osiągają ani rozgłosu, ani tysięcy nakładów z prostego powodu - są zbyt dobrzy. Czy obniżenie lotów piszących zredukowało wymagania czytelników, czy też degradacja literatury jest wynikiem dopasowania się jej do wymogów czytelniczej demokracji - próżno pytać. W czasach, gdy ważny jest rozgłos, a nie autentyczny rozwój, wyżej postawione pytanie byłoby retoryką.
Oprócz oczywistego braku talentu, Masłowską i jej rówieśników "po piórze" łączy jeszcze jedna cecha: wrogość do Tradycji. W jednym ze swoich artykułów autorka Wojny polsko-ruskiej stwierdziła, że wychowanie w duchu katolickim bardzo jej dzieciństwo "okaleczyło, zatruło je ponurością, lękiem i nienawiścią do własnej osoby", kiedy indziej jeszcze podpisała się pod tak zwaną "Manifestą", czyli zbiorem feministycznych postulatów (prawo do aborcji, żądanie przywilejów dla kobiet itd.) stworzonym przez Kingę Dunin, Kazimierę Szczukę i inne bojowniczki o "sprawiedliwszy" świat. Nic dziwnego, że w samej "Gazecie Wyborczej" - miłej takim ideałom - ukazało się w ramach promocji Wojny polsko-ruskiej około 30 artykułów. Nie może również zaskakiwać, że do literackiej nagrody Nike (fundowanej przez środowisko "GW") w roku 2006 oprócz Masłowskiej nominowany został między innymi Michał Witkowski, autor "gejowskiej" powieści "Lubiewo". A jest jeszcze Sławomir Shuty, uważany za pioniera polskiej literatury "antykonsumpcyjnej" (choć Masłowska też stwierdziła, że wszystkiemu winien jest "ponury kapitalizm"), coraz większą popularność zdobywa 25-letnia Agnieszka Drotkiewicz, jawnie obnosząca się ze swoim skrajnym feminizmem...
Taka rewolucyjna nienawiść do "patriarchalnego" i "kapitalistyczno-feudalnego" świata wydaje się dość śmieszna, biorąc pod uwagę, że współczesny postępowy intelektualista nie może równać się z choćby intelektualistą czasów tak zapalczywie szkalowanego średniowiecza. Dzisiejsze czasy, choć technicznie zbliżają nas do "materialnej" doskonałości, oddalają nas od ideału duchowego i estetycznego. Marnieje cała sztuka, czy to malarstwo (porównajmy Rembrandta z abstrakcjonizmem lub pop-artem), czy architektura (Bazylika św. Piotra a współczesna architektura kościelna alias szare koszmary wznoszone na przedmieściach i blokowiskach), czy muzyka (Wagner a współcześni awangardowi kompozytorzy), czy w końcu literatura (Balzac a "masłowszczyzna").
Cóż... Masłowska et consortes tłumaczą, że sztuka, która schodzi do rynsztoka, robi to po to, aby za pomocą tajemniczego paradoksu wydobyć zeń tkwiącego tam człowieka. Że oddaje się najgorszemu estetycznemu zezwierzęceniu, aby nas przed nim ustrzec... Jest jednak zupełnie na odwrót. Całe oszustwo "masłowszczyzny" polega na mówieniu, że gorsze to tylko "inne", a zaraz potem - że "inne" to "lepsze". Tak jest chociażby ze stylem młodych literatów - wulgarny język społecznych "dołów" jest zły, lecz w końcu okazuje się na tyle "inny" ("oryginalny") i "dobry", że w procesie twórczym zastępuje tradycyjny język literacki...
Jak uczy jednak historia - marna imitacja twórczości nigdy nie stanie się twórczością. Słowo nią pisane nigdy nie przerodzi się w słowo twórcze, a ilości sprzedanych egzemplarzy i wywołanych skandalów nigdy nie przemieni się w jakość. Szpetota nigdy nie będzie pięknem, a dewiacja nie stanie się dobrem - beztalencia nie zyskają talentu. Niezależnie od ilości imitujących, sprzedających, czytających - prawdziwa sztuka będzie ślepa na te masy, prawdziwa literatura będzie głucha. A to, co masy nazwą dziś sztuką, co okrzykną literaturą - pozostanie tylko nazwą z rozmaitymi desygnatami. Jednym z nich może być nawet "Masłowska".
Magdalena Żuraw
26. 03. 2007r.
RODAKpress